Dylematu: lepsza emerytura tylko z ZUS czy z ZUS i funduszu nie mają młodzi Polacy przed trzydziestką. Po pierwsze, nie mają wyboru – muszą przystąpić do jakiegoś funduszu. Po drugie, w przypadku 20-latka zaczynającego karierę zawodową przeciętny czas oszczędzania na emeryturę wyniesie nawet 40 lat, a to oznacza, że włożone i zainwestowane pieniądze zdążą na siebie zapracować.
W przypadku 30-latka ten czas kurczy się do 30-35 lat, ale oszczędzanie w funduszu nadal się opłaca. Natomiast osoba 50-letnia może zbierać na przyszłą emeryturę w funduszu tylko 15 lat – w przypadku mężczyzny – i zaledwie 10 lat – w przypadku kobiety (o pięć lat krótszy wiek emerytalny). Oczywiście, można pracować dłużej, wtedy emerytura znacznie przyrasta, ale nie każdemu się to z różnych względów uda.
Na przyszłą emeryturę zawsze wpływ ma czas oszczędzania, niezależnie od tego, czy składasz w ZUS, czy w funduszu: nowy system został tak pomyślany, by opłacało się jak najdłużej pracować. Jednak oszczędności w ZUS nie dotykają kryzysy gospodarcze. ZUS nie inwestuje naszych pieniędzy np. na giełdzie. Są one po prostu kwartalnie waloryzowane – o 75 proc. wzrostu płac w kraju, co zapewnia ich realny wzrost. Jeśli np. płace wzrosną o 4 proc., to zgromadzone przez nas składki na ZUS-owskim koncie powiększają się o 3 proc.
Fundusz emerytalny OFE inwestuje powierzone mu składki m.in. w bony skarbowe, obligacje, akcje. W dłuższej perspektywie – jeśli nie będzie w tym czasie załamań gospodarczych – powinno to być bardziej opłacalne niż ZUS-owska waloryzacja. Ile dokładnie zarobimy w funduszu – tego nikt teraz nie potrafi przewidzieć. Szacunki mówią, że średniorocznie wartość naszych oszczędności będzie rosnąć o ok. 6 proc. (nie uwzględniając inflacji).
Jednak nic za darmo. O ile w ZUS nasze składki będą zapisywane bez żadnych potrąceń, to Powszechne Towarzystwo Emerytalne (zarządzające funduszem emerytalnym) będzie z naszej składki potrącać prowizję: od 6,5 do 10 proc. A to oznacza, że z każdych 100 zł wpłaconych do funduszu efektywnie zainwestowane będzie 90-93,5 zł.
Towarzystwa pobierają także inne opłaty – przede wszystkim od całości naszych aktywów: nie więcej niż 0,6 proc. rocznie. To zupełnie normalne: fundusze emerytalne nie są instytucjami charytatywnymi, muszą potrącać sobie koszty działania i operacji na rynkach kapitałowych.
Do tych wszystkich kosztów dochodzi jeszcze jeden, niebagatelny: gdy już przejdziemy na emeryturę, maksymalnie 7 proc. wszystkich naszych oszczędności (ta kwota nie jest jeszcze przesądzona) w funduszu zabierze zakład emerytalny, który będzie nam wypłacał emeryturę. Tymczasem oszczędności z ZUS będą wypłacane bez potrąceń.
Oprócz kosztów brać trzeba pod uwagę zmienność sytuacji ekonomicznej. Ponieważ fundusz emerytalny inwestuje w papiery wartościowe, jego wyniki są zależne od sytuacji gospodarczej. W dłuższej perspektywie – tak przynajmniej jest na rynkach światowych – wychodzi się na tym dobrze. Jednak jeśli oszczędzać będziemy krótko, to fundusz może po prostu nie zdążyć odrobić ewentualnych strat na giełdzie. Zwłaszcza jeśli koniec oszczędzania zbiegnie się z kryzysem gospodarczym. Przy 10 latach oszczędzania ryzyko jest duże, przy 20 latach – już znacznie mniejsze.
Jak szacował kilka miesięcy temu rząd, „punkt krytyczny”, w którym przystępowanie do funduszu może być nieopłacalne, to dla kobiet 40 lat, a dla mężczyzn – 45. Jeśli wzrost gospodarczy będzie mały (co oznacza np. 3-proc. wzrost płac, słabe zyski z inwestycji), to ten punkt krytyczny przesunie się w dół, jeśli wysoki (np. wzrost płac – ok. 4 proc., wysokie zyski z inwestycji) – punkt krytyczny pójdzie w górę.
Z symulacji rządowych wynika na przykład, że 45-letni mężczyzna, pracujący nieprzerwanie od ukończenia 21 lat i zarabiający średnią krajową, przy wzroście gospodarczym takim jak obecnie na przystąpieniu do funduszu zyskałby 12 zł miesięcznie. Przy gorszych wskaźnikach ekonomicznych już traci: jego łączna emerytura z ZUS i funduszu będzie mniejsza, niż gdyby pozostał tylko w ZUS.
Brak komentarzy